środa, 29 lipca 2015

Camilla Läckberg - "Fabrykantka aniołków"



Nie psuj zręcznego kłamstwa zbyt wieloma szczegółami.

Bo czasem powroty są przyjemne. Kiedy znów otwierają się tak dobrze znane drzwi, szeleszczą znane głosy, wdycham znany zapach i odwiedzam dobrze znane kąty. Lubię wracać. Bo powroty są przyjemne.

"Fabrykantka aniołków" to bardzo udana historia. Taka, którą czyta się jednym tchem, z mróweczkami na skórze i z wypiekami na buzi. Zachłannie. Z obawą, że już się skończy, chociaż chciałoby się, żeby tak nie było. Powieść napisana doskonale - wciągająca, tajemnicza, pełna małych niedomówień i fałszywych tropów. Akcja toczy się wartko, bogata w liczne zwroty, równa i rytmiczna. Fabuła intrygująca, świetnie skomponowana i przemyślana, snuje się pomiędzy wydarzeniami oplatające je niczym pajęczyna. Bohaterowie wciąż ewoluują, zmieniają się, dopasowują do kształtów przeżyć, wciskają w nowe formy.

"Fabrykantka aniołków" doskonały, kolejny tom sagi. Wątki kryminalne i obyczajowe splecione razem z historią z przeszłości i współczesnością. To szeroko zakrojony obraz dzisiejszych problemów społecznych i politycznych. Można byłoby się czepiać, że trochę infantylny język, idealizm postaci i powierzchowność wielu spraw obniżają wartość historii pisanych przez autorkę. Ale ja po prostu lubię jej książki.


Opis książki:
Wielkanoc 1974. Z Valö, małej wyspy w pobliżu Fjällbacki, znika bez śladu rodzina. Na pięknie nakrytym świątecznym stole zostaje obiad wielkanocny, ale w domu nie ma nikogo, znikają wszyscy z wyjątkiem rocznej córeczki Ebby.
Po latach Ebba wraca na wyspę jako dorosła kobieta. W rodzinnych stronach pragnie wraz z mężem otrząsnąć się po śmierci malutkiego synka. Postanawiają wyremontować i otworzyć dla gości stary ośrodek kolonijny, którym wiele lat temu zarządzał surowy ojciec Ebby.
Wkrótce po rozpoczęciu prac remontowych oboje omal nie giną w tajemniczym pożarze. Równie tajemnicze są stare ślady zaschnietej krwi odnalezione pod zerwaną podłogą w jadalni. Do akcji wkracza wkracza Patrik Hedström. Czy zdoła wyjaśnić zagadkę z przeszłości? 

Klucznik (z tyłu, z boku, z profilu)

Moja ocena 4.5/6




niedziela, 26 lipca 2015

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak - "Ucieczka znad rozlewiska"






Wyobraź sobie, że mieszkasz w pięknym malutkim miasteczku. Z brukowanymi uliczkami, starymi kamienicami, leniwie płynącą rzeką, ryneczkiem z zaczarowaną studnią, malarzami wokół niej, majestatycznym zamkiem i ponurą basztą. Wyobraź sobie, że w pewnej chwili wszystko to cię przytłacza. I nagle chcesz coś zmienić. Więc uciekasz stąd, gdzieś dalej, gdzie wszystko wydaje się być lepsze. Uciekasz. Przed sobą.

"Ucieczka znad rozlewiska" to bardzo ciepła opowieść, którą czyta się z rozmarzeniem w duszy. Została napisana lekkim piórem i bardzo niezobowiązującym stylem. Dlatego czyta się ją nad wyraz przyjemnie.  Fabuła nie nuży ani nie irytuje, mimo że wydaje się dość banalna i oczywista. Akcja toczy się rytmicznie, łagodnie poddając się kolejnym zwrotom. Postacie liczne, lekko zarysowane, będące uzupełnieniem głównej bohaterki. Zabawne dialogi wprowadzają swobodną atmosferę. Zakończenie niedokończone, bo może wcale nie stało się tak, jakby się wydawało? Pozostawiono miejsce na własne domysły i marzenia.

"Ucieczka znad rozlewiska" to książka-plasterek. Opowieść, w której wszystko kończy się szczęśliwie, w której ludzie są dobrzy, wyrozumiali i pełni ciepła, w której los podtyka najlepsze rozwiązania, w której panuje miłość, ciepło i wzajemna akceptacja. Idealny świat, chociaż nie aż tak odrealniony, jak by się wydawało. Bo wierzę i w takie historie. Kojąca.



Opis książki:
Wszyscy marzą o przeprowadzce na prowincję. Tak, ja też utwierdzałam się w tym przekonaniu. Czytałam o kobietach budujących drewniane domki w urokliwych zakątkach i dziedziczących romantyczne dworki wśród sosen. Co z tego, że dworek okazywał się ruiną, a romantycznym bohaterkom deszczówka lała się na głowę?
Frania ma dość sennego, ślicznego i nudnego Kazimierza, zrzędliwej matki nauczycielki oraz przewidywalnego do bólu narzeczonego. Gdy się dowiaduje, że jej starsza siostra nie jest wcale taka idealna, na jaką wygląda, ucieka sprzed ołtarza i łapie okazję do Warszawy. Tylko czy warszawskie kolorowe dni naprawdę przyniosą Frani szczęście? 


Klucznik (z tyłu, z boku, z profilu)
Pod hasłem - po trzykroć

Moja ocena 4/6


czwartek, 23 lipca 2015

Katarzyna Bonda - "Pochłaniacz"




Życie jest jak oddech. Mamy ograniczoną pulę uderzeń serca. Niepotrzebnie marnujemy je na wahanie, strach czy złość. Zawsze będą tacy, którzy chcą nas ciągnąć, kusić, przekonywać, że wiedzą, co dla nas lepsze. A trzeba po prostu iść naprzód, znaleźć dla siebie powietrze. Takie, którym chcemy oddychać.

Zapach to właściwość ciał lub substancji pobudzająca receptory węchowe.  Jedyna w swoim rodzaju. Nie do podrobienia. Unikalna.

 "Pochłaniacz" opowieść, którą czyta się powoli snując przeróżne domysły. Niekoniecznie trafione. Pod powłoczką skomplikowania fabuły kryje się prostota i jakaś taka banalność. Akcja toczy się nieśpiesznie i leniwie, nie wzbudzając drgnień serca. Zbyt przegadana i chaotyczna. Intryga jest bardzo zawiła, spiętrzona, a rozwiązanie zagadki nieoczywiste. Bohaterowie są bardzo liczni, mocno zarysowani, o bogatych osobowościach złapani w silne kleszcze własnej przeszłości. Zdominowani i niewolni, popełniający błędy, zbyt nieporadni. Nie zachwycający.

"Pochłaniacz" to rozbudowany, wielowątkowym kryminał. Wątki obyczajowe i społeczne zostały szeroko opisane i stanowią uzupełnienie wątku kryminalnego. To, co przebija się przede wszystkim z tej historii, to doskonałe przygotowanie merytoryczne autorki. Zgromadzona ogromna wiedza, niecodzienna dbałość o szczegóły, mocno zaznaczony realizm i perfekcyjnie odmalowany klimat. Naprawdę robi wielkie wrażenie, ale mnogość wątków przytłacza, napięcie nie potrafi się utrzymać na wysokim poziomie, a sama esencja kryminału ulega zbytniemu rozcieńczeniu. Perfekcja wykonania. Niedoskonałość czytania.




Opis książki:
Zima 1993. Tego samego dnia, w niejasnych okolicznościach, ginie nastoletnie rodzeństwo. Oba zgony policja kwalifikuje jako tragiczne, niezależne od siebie wypadki.
Wielkanoc 2013. Po siedmiu latach pracy w Instytucie Psychologii Śledczej w Huddersfield na Wybrzeże powraca Sasza Załuska. Do profilerki zgłasza się Paweł „Buli” Bławicki, właściciel klubu muzycznego w Sopocie. Podejrzewa, że jego wspólnik - były piosenkarz i autor przeboju "Dziewczyna z północy" - chce go zabić. Załuska ma mu dostarczyć na to dowody. Profilerka niechętnie angażuje się w sprawę. Kiedy jednak dochodzi do strzelaniny, Załuska zmuszona jest podjąć wyzwanie. Szybko okazuje się, że zabójstwo w klubie łączy się ze zdarzeniami z 1993 roku, a zamordowany wiedział, kto jest winien śmierci rodzeństwa. Jednym z kluczy do rozwiązania zagadki może okazać się piosenka sprzed lat. 

Pod hasłem - po trzykroć

Moja ocena 3.5/6