Czasem
wydaje mi się, że kiedy trafiam na biblioteczną półkę z nowościami to przenoszę
się wprost do małego książkowego raju. Zwłaszcza, kiedy mogę wybrać opowieści
jeszcze pachnące drukiem, ubrane w nowiutkie sukieneczki okładek, w których
nabita jest pierwsza data zwrotu. Potem ten raj zmienia się w małą refleksję,
że jednak nie bardzo potrafię wybierać to, co wartościowe i chyba znów
zapałałam zbyt dużym entuzjazmem.
Lekko,
szybko i przyjemnie. Bez zaangażowania myśli, serca i duszy. Bo jak się wczuć w
taką historię, chociaż opowiedzianą przez kogoś, to jednak bezosobową?
Opowieść, którą można skrócić do jednego słowa - remont. Po zastanowieniu można
dorzucić jeszcze - przyjaźń, miłość i duże problemy małych spraw oraz cudowny
happy end. Bez cudownego poczucia humoru i absurdalnych pomysłów, bez ciepła i mądrości, bez emocji. Oklepane, wtórne i pospolite.
Opowieść
przeciętna, taka jakich wiele. Ani dobra ani zła. I gdyby nie ten uparcie trwający remont,
to nie wiem czy zapamiętałabym coś więcej. Może nic. Czytadło. Nie najgorsze,
ale jednak wciąż zwyczajne czytadło.
Opis książki:
Eliza miała wszystko, czego chciała. Stabilny związek, mieszkanko na warszawskiej Starówce i wymarzoną pracę pielęgniarki w ekskluzywnym domu seniora na Marcowym Wzgórzu. Zadowolona z życia spokojnie żyła z dnia na dzień, dopóki jedna z jej podopiecznych nie obdarowała jej spadkiem. Przekonana, że to tylko trochę biżuterii, na skutek nieporozumienia stała się właścicielką zrujnowanego podmiejskiego hotelu, w dodatku o dość wątpliwej reputacji. Mimo fachowej pomocy przyjaciółki, poukładany świat Elizy w jednej chwili stanął na głowie, bo w sytuacji gdy wszystkim się wydawało, że odziedziczyć można wyłącznie złote góry, bohaterce przyszło stawić czoło wyzwaniom, o jakich jej się nawet nie śniło.
Klucznik (przeczytana w jeden dzień)
Polacy nie gęsi
Moja ocena 3,5/6