Niech mi pani wierzy, to dar, że człowiek ma możliwości. Bo kiedy ich nie ma, to pozostaje już tylko nadzieja. A za nią już nic.
Zatracić się w opowieści. Zaczytywać kolejne strony. Zrywać
nabrzmiałe myśli. I nie oddychać, zbyt głęboko. Potrzebuję coraz bardziej
takich opowieści. I znów nie dostaję. Nie tym razem.
Historia przesadnie nudna i bezbarwna, chociaż długa. Dłużąca się
i wydłużona do granic wytrzymałości. Czytana stopniowo i powoli, odkładana i
ponownie czytana, z rozmysłem i kołaczącym się pytaniem o marnotrawstwo dobrego
pomysłu. I smutne zderzenie z brakiem odpowiedzi. 
Nie podobała mi się ta opowieść. Nie wzbudziła we mnie emocji
innych niż irytacja i znużenie. I chęć odniesienia jej do biblioteki. Gdzieś
tam tkwiła tylko złudna nadzieja, na coś wyjątkowego. Bo czasem chciałoby się
poczytać coś po prostu dobrego. Czasem to nie wychodzi. Przytłaczająca.
Opis książki:
Losy trzech pokoleń kobiet, z których każda chciała być szczęśliwa. Ich  grzechem było to, że przyszło im żyć w dwudziestym wieku. 
Główna bohaterka, Róża Kannenberg, wraca po latach do rodzinnego domu,  który odziedziczyła w spadku. Tutaj jej babka wprowadziła się, gdy  wojska niemieckie opuszczały miasto. Tutaj na świat przyszła ona i jej  bliźniacza siostra. Dom, w którym brakowało mężczyzn. I gdzie wszystko  się zaczęło. 
W ten sposób odsłania się przeszłość kolejnych kobiet z jej rodu. Czy  Róży uda się zerwać z rodzinnym schematem i wreszcie rozpocząć nowe  życie?
Czytam opasłe tomiska -472 str.
Moja ocena 2.5/6 


Szkoda, bo to mój ulubiony gatunek. Jednak chyba nie będę polować :)
OdpowiedzUsuńMoje-ukochane-czytadelka
Może Ty odbierzesz ją inaczej? :)
Usuń