
 
 Istota rzeczy jest niewidoczna dla oczu. [...]
 Nasze organy zmysłów bardzo lubią nas zwodzić, a oczy są najbardziej 
zwodnicze ze wszystkich. Kuszą nas, byśmy zanadto na nich polegali. 
Jesteśmy przekonani, że widzimy otaczający nas świat, a przecież 
dostrzegamy zaledwie jego powierzchnię. Musimy nauczyć się odkrywać 
prawdziwą naturę rzeczy, ich istotę, a oczy raczej w tym przeszkadzają, 
niż pomagają. Rozpraszają nas. Chętnie poddajemy się olśnieniu. 
Człowiek, który zanadto polega na oczach, zaniedbuje inne zmysły, i mam 
na myśli więcej niż słuch czy węch. Mówię o organie wewnątrz nas, dla 
którego nie mamy nazwy. Nazwijmy go kompasem serca.
    
   
    
     
    
    
                    Jest moc silniejsza niż 
przestrzeń i czas razem wzięte. Jest siła co wiąże ludzi ze sobą, 
mocniejsza niż strach i zwątpienie. Siła co przywraca wzrok niewidomemu i
 opiera się normalnemu procesowi rozkładu.
Posiadał wszelkie szczęście, jakie jest dostępne człowiekowi. Kochał i był kochany. Bezwarunkowo. 
Bo widzimy tylko to, co już znamy. Nasze 
doświadczenia projektujemy na innych, zarówno te dobre, jak i te złe. 
Dlatego uznajemy za miłość przede wszystkim to, co odpowiada naszej 
wizji miłości. Chcemy by nas kochano tak, jak sami kochamy. W każdej 
innej formie czujemy się niezręcznie. Reagujemy wątpliwościami, 
podejrzliwością, źle odczytujemy jej oznaki, nie rozumiemy jej języka. 
Oskarżamy. Twierdzimy, że dana osoba nas nie kocha. Ale być może kocha, 
tylko na swój własny sposób, którego nie potrafimy rozpoznać. 
Bywała świadkiem, jak ludzie stają się 
więźniami takie twierdzy, twierdzy własnej samotności, i nie opuszczają 
jej aż do końca swych dni. Miała jednak nadzieję,że Tin Win nauczy się 
tego, czego nauczyła się z czasem ona: że są rany, których czas nie 
uleczy, ale może je zmniejszyć do tego stopnia, że życie znowu stanie 
się możliwe  
O
niektórych opowieściach trudno napisać cokolwiek. Bo są zbyt wyjątkowe, by
zamknąć to w kilku słowach. Bo jak napisać o tym, że czytanie szarpało mi
duszę; że pod powiekami gromadziły się słone kuleczki wzruszeń; że nie mogłam
przestać czytać, chociaż chciałam by trwało to dłużej; że nie zauważyłam
padającego deszczu, dopóki nie zmoczył kartek; że czułam się jakby ktoś wiercił mi dziurę w duszy, bez znieczulenia. Bo nie da się opisać tego
cudownego uczucia, kiedy wsłuchuję się w bicie serca.
Historia
bardzo zmysłowa, magiczna i pełna życia. Smakująca każde wzruszenie, zachwyt,
udrękę i samotność. Zmiękczająca uczucia skłębione w skrawek skamieliny, mocno
osadzonej w rzece bezdusznej codzienności. Rozczulająca.
I
to nie jest taka opowieść, której fabuła zapada mocno w myśli. O której można
dyskutować i analizować. Nie ma czego tu rozkładać i czemu się przyglądać. Bo
to historia, którą się odczuwa. A tym co pozostaje w człowieku, to
niesprecyzowane i nienazwane uczucie spokoju i miłości. Po prostu mądra. Warta uwagi!
Opis książki:
Czy można kochać bezwarunkowo? Czy można być tak bezgranicznie  szczęśliwym dzięki miłości, choć jest się ciężko doświadczonym przez  los? To zdarza się tylko w marzeniach i w bajkach.
A jednak…
Czytając Sztukę słyszenia bicia serca, wierzy się głęboko, że taka miłość wydarzyła się naprawdę.
Opowieść obejmuje siedem dziesięcioleci, od lat 20. do 90. XX wieku, dwa  kontynenty, dwie kultury, dwie filozofie życia, dwa systemy wartości.
Sławny nowojorski prawnik znika bez śladu w dzień po obronie dyplomu  córki. Ani Julia ani jej matka nie rozumieją tajemniczego zaginięcia.  Wszelkie próby poszukiwania prowadzą w ślepą uliczkę. Aż pewnego dnia po  czterech latach Julia znajduje niewysłany list miłosny, jaki ojciec  napisał przed czterdziestu laty do kobiety, o której nigdy nie słyszały.
Pragnąc rozwiązać zagadkę przeszłości ojca, Julia wyrusza do birmańskiej  wioski, gdzie mieszkała adresatka listu. Tam usłyszy niewiarygodną  opowieść o bezgranicznym zaufaniu i bezmiernym uczuciu – uczuciu  bezwarunkowym.
Opowieść, która dowodzi, że miłość naprawdę może przenosić góry.
Moja ocena 6/6